piątek, 17 lipca 2009

AtoMy vol. 2 - Czyli zapomniane silosy + nieoczekiwany nadmorski spontan... (21.06.2009)

Otwieram oczy, szybko wstaję i szybkie spojrzenie przez okno. Jest! Deszczu brak, asfalt suchy, można zaczynać. Śniadania nie jem bo jest w planach konsumpcja na jakimś przydrożnym parkingu. W takim razie ostatni rzut na rzeczy, które zabieram i można zaczynać montaż sakw na maszynie.

















W międzyczasie dojeżdża Baczyna. Odpala papierosa a ja jadę jeszcze lunąc do baku. Myślałem, że po ostatnich wojażach będzie mnie to słono kosztować zwłaszcza, że po zajechaniu na orlen musiałem przetrzeć oczy z wrażenia. Cena iście skandynawska – 4.56 pln za litr 95ki! Rozbój w biały… poranek. Ale nic to, jak mówią – żeby jechać trzeba lać ;). Wymiar kary nie był na szczęście taki zły – tankowanie do pełna troszkę ponad 50 pln. Szybki powrót pod dom. Baczyna gotowy? Gotowy. No to ogień w tłoki i jazda!

Po około 40 km zaplanowane śniadanko.

(Baczyna przygotowuje śniadanko)

Trochę zimno ale to nic. Słońce dopiero się rozkręca. Przynajmniej taką mam nadzieję ;) ...
Śniadanko było pyszne – jak zawsze. Gdy się pakowaliśmy, obok zaparkował jakiś samochód. Krótka wymiana zdań, kilka pamiątkowych fotek i w drogę bo aż chce się jechać dalej.



Następny przystanek jakiś zamek gdzieś między Czaplinkiem a Połczynem – Zdrój.



Właśnie tam pod zamkiem zakwitła w nas myśl małego spontanu. Jak nie jak tak? No to postanowione – po zwiedzeniu silosów atomowych jedziemy nad morze nałykać się trochę jodu. Tymczasem jednak kierunek: „silos broni jądrowej”. W naszej talii baz atomowych to nasz cel nr 3. Droga nadspodziewanie przyjemna i w miarę równa. Czas jednak zjechać w tereny bardziej tajemnicze...
Po około 500 metrach jazdy po trylince (standardowa droga do bazy, ostatnio stałem się nawet pewny, że tam, gdzie w lesie trylinka tam na pewno będzie jakaś radziecka baza ;) ) stajemy.



Coś nie tak. Jeszcze jeden rzut na mapy satelitarne. No tak, przecież dobrze jedziemy – ta biała plama to baza. Co więc jest przed nami? Baczyna idzie na zwiad a ja cykam dwie szybkie foty. W międzyczasie pojawia się mundurowy, który filuje co robimy. Mam nadzieję, że nie idzie po mój aparat za te dwie foty! Uff, zatrzymał się ale ciągle nas obserwuje. No tak, już wiemy co tu jest. W środku lasu dookoła owinięte drutem kolczastym wyrosło przed nami… więzienie!



A może to tu właśnie przesłuchują arabskich terrorystów i innych Talibów? Może zdemaskowaliśmy przypadkiem ich supertajną i super ukrytą w lesie nieistniejącą oficjalnie twierdzę? Może dzisiaj już się ewakuują po zdemaskowaniu? Może w gazetach będzie, to se wytnę na pamiątkę ;) .



Droga do bazy wiedzie obok. No to strzał, w cylindrach wybuch i ruszamy ku nieznanej radiacji.
Jest! W końcu jest silos atomowy 3001! I to w jakim stanie!? A no w idealnym. Szkoda tylko, że wszystkie wejścia są zablokowane lub zaspawane. Lekka lipa. Szkoda, że nie mam jakiegoś turystycznego brzeszczotu to bym się z tymi Gerdami rozprawił raz dwa ;) … No więc cykamy foty, łazimy, uważamy na kanały wentylacyjne ukryte pod ściółką a międzyczasie zastanawiamy gdzie uderzyć aby ktoś nam to wszystko pootwierał do zwiedzania.



Jeszcze tu więc wrócimy…

Czas nagli. Trzeba jechać dalej, ku północy.



Szybka kontrola pogody – chmury piękne, niebo piękne, za to upał straszny ;)

- Gdzie jedziemy w takim razie?
- Kołobrzeg?
- A może ta latarnia morska?
- Gdzie.
- O tju, tju.
- Łeee, tam nie ma drogi.
- No to Kołobrzeg?
- A może Ustronie?
- No to Ustronie!


Postanowione. Silniki rozgrzane do czerwoności? To jedziemy.

Trasa miła zwłaszcza, że to słynna droga o 100 zakrętach. Winklowania było co nie miara… W Połczynie kontrolny rzut na mapę. Droga dobra. Ruszamy dalej. Powoli trzeba robić rozeznanie terenu. Szukamy jakiegoś Orlenu co by w drodze powrotnej zajechać i uzupełnić zapasy paliwożernym bestiom. W Białogardzie Orlen, obecny – zgłasza się do współpracy. Czyli tę sprawę mamy zabezpieczoną. Ruszamy dalej. Już czuję morską bryzę, już słyszę mewy aż tu nagle blokada, barierki, zakazy wjazdu, w zasadzie zakazy wszystkiego, tylko drutów kolczastych i zapór przeciw czołgowych brak. Ale zaraz, zaraz. A cóż to takiego za tymi barierkami? O to, to czarne? Czy to nie świeżutki piękniutki idealny asfalcik? Jak nie jak tak. Głowa w lewo, - nikt nie patrzy, głowa w prawo, nikogo nie ma, głowa w tył – NIK nie jedzie. Jedynka - barierki wzięte z lewej, dwójka, trójka, czwórka – barierki zostają w tyle. Ładna równa i przyczepna droga… zawsze się kończy ;) . Po około 3 kilometrach jedziemy po czymś co kiedyś przypominało drogę - żwir, dziury, zwężenia, dziwne pobocza i… samochody. To my się tak zastanawialiśmy czy wjechać a tamci jeżdżą chyba tylko tą droga. Zresztą innej chyba tam nie ma.
Po jakimś czasie tablica „Ustronie M.”



Mamy to co chcemy! Jest morze! Nie cofnęło się, nie wyschło. I nadal nie posłodzone. Dokładnie takie jak trzeba!
Pstrykamy trochę fot, oglądamy, podziwiamy.



I… robimy się głodni. No to bach. Jedna kostka na ziemię i już się grzeje woda na kawę, druga kostka bach i już ląduje na niej patelnia a na patelni kiełbaska pokrojona w plastry i zachwalę mamy pyszną jajecznicę. Zazwyczaj nie jadam jajecznic ale ta z widokiem na morze była baaaardzo pyszna ;) .





Jest dobrze. Jesteśmy nad morzem, brzuchy mamy pełne. Miny wesołe, piasek i przypadkowo trochę morza w butach. E, wyschnie.



Zostawiamy po sobie jeszcze pamiątkę dla przyszłych pokoleń:



Czas mija szybko i okazuje się, że już trzeba powoli zaczynać szykować się do drogi. Spakowani? Gotowi? Ruszamy.



Drogę powrotną musieliśmy wybrać tę samą, którą przyjechaliśmy. W Białogardzie zjazd na wspomniany wcześniej Orlen. Chwila prawdy. 95 po 4.49 pln za litr. Aż sam jestem ciekawy. Leję, leję i leję. Jest, patrzę. Szok! Po 233,5 km do baku mieści się tylko10.18 litra! Moja XJ’otka spaliła mniej niż 4.5 litra na 100 kilometrów! Zajebiście! Niestety nie wszystko jest takie miłe. Niebo pęka. Chowamy się na myjni. A może se motory umyjemy jak już tu jesteśmy? ;).



Kurcze, nie przestaje siąpić. Tam gdzie podążamy jest ładne niebo. Szybka decyzja – jedziemy. Po kilku minutach wjeżdżamy władną pogodę. Suchy asfalt, gęby roześmiane. Prujemy dalej. Zaczynają się słynne winkle (tym razem w odwrotną stronę), lewy, prawy, lewy, prawy, itd. Nagle co to? O nie! Potężne krople zaczynają się o nas rozbijać. Zaczęła się prawdziwa ulewa. Przeciwdeszczówki nie miałem ale nawet nie była potrzebna. Deszcz jest taki, że w ciągu kilku sekund wszystko staje się przemoczone. Spodnie można wykręcać ale kurtka znowu daje radę – pod kurtką jest ok. No wiec jedziemy i mokniemy ale wypatrujemy jakiegoś parkingu. Po paru kilometrach jest. Zjeżdżamy, motocykle pod wiatę.



Kostka na ławkę, grzejemy wodę na kawę bo zzimnnnno ;). 30 min – pada, 40 min - pada. Męska decyzja – musimy jechać dalej. Dobra jedziemy. Już mamy wyjeżdżać a tu ulewa się nasila. Dobra, czekamy jeszcze chwile. Kurde – nie przestaje. Ponowna decyzja – jedziemy. No to wyruszamy. Mkniemy po mokrym asfalcie, tniemy kałuże a daleko za nami samochody. Po kilkudziesięciu zakrętach wjeżdżamy na suchutki asfalt, ładna pogoda, my przemoknięci, zziębnięci. Kawa się skończyła… Ta chmura chyba nas goni! Chrzanić to bo jest sklep. Zsiadamy z rumaków i kupujemy wór kawy. W nagrodę dostajemy trochę wrzątku i po chwili mamy ciepły płyn w żołądkach. Od razu lepiej ;)



Chmura chyba doszła do wniosku, że z nami nie ma żartów i, że nie wygra bo już nas nie goniła. Czas ruszać dalej. Sprzęgło, jedynka, gaz i jedziemy. Ostatni przystanek w Wałczu w celu skontrolowania „co stuka Baczynie”. Poluzował się wkład prawego wydechu. Diagnoza – będzie żył. A i ja mogę czuć się bezpieczny. Nie odpali się jak rakieta w moim kierunku.
Z Wałcza droga prosta i wyboista. Po 21’wszej zajeżdżam pod bramę. Moto stop, światła out, silnik stop.
Chłodnawo, ciemnawo ale wesoło.


Łącznie wyprawa trwała około 12 godzin. Przejechałem 363.3 km a Baczyniasty o 20 km więcej.

Na koniec dodaję film ze zwiedzania Bazy:


Soviet Atomic Base in Poland (Radziecka Baza Atomowa w Polsce) - 21.06.2009 from Batman on Vimeo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz