Dziś nastąpił symboliczny koniec zwykłych wybiegań. Dziś wprowadziłem dodatkową jednostkę treningową zwaną podbiegami. Przyłożyłem się do nich... Oj przyłożyłem...
Dzisiejszy plan zakładał wolne wybieganie w czasie około 20 minut oraz pięć lub sześć podbiegów wykonywanych na pełnym wypoczynku.
Skoro miało być luźno to zabrałem całą swoją ferajnę do lasu. I tak się skończyło, że te dwadzieścia minut biegu to bardziej zabawa niż trening. I w sumie tak miało być.
Po pierwszym akcencie, wysłałem domowników do domu a sam udałem się w las w celu okiełznania bardzo sympatycznej górki.
Plan zakładał sześć podbiegów z pełnym wypoczynkiem pomiędzy nimi. Za pełen wypoczynek uznałem tętno poniżej 140 uderzeń.
Pierwszy bieg od razu uświadomił mnie, że jestem w dobrym miejscu.
Drugi i trzeci sprawiły, że zacząłem nienawidzić podbiegów.
Czwarty sprawił, że zacząłem je kochać.
A piąty... A piąty mnie odciął na samej górze...
Już wiem co to znaczy trening do odcięcia... Podczas powrotu do samochodu walczyłem z tym, żeby zachować stan świadomości na jakimkolwiek poziomie :) Musiałem się położyć i unieść nogi bo zrobiło się nieciekawie. Nie było w ogóle mowy, by wsiadać do samochodu. Poleżałem tak z dziesięć minut i stwierdzam jedno.
Kocham podbiegi!
Podbiegów nie biega się na maksa - Tu chodzi o trzymanie stałego rytmu i ćwiczenie techniki biegu - żeby dupa nie wystawała do tyłu, mocna praca rękoma, zwiększona częstotliwość kroków. Biegając podbiegi na 100% dużo ryzykujesz - lepiej pobiec nieco łagodniej 10 serii. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPodbiegi - straszydła docenia się dopiero wówczas, gdy jedziesz na zawody i wszystkie górki na trasie "wciąga się nosem", a na mecie okazuje się, że jest życiówka.
OdpowiedzUsuń